Mądre serce

Mirosław Kulec

Chwała Jezusowi, bracia i siostry. Wierzę, że jest coś, co jest dla nas ważne, aby to usłyszeć. Dziękuję Bogu za to, że mogę być pośród was tutaj, że mogę przyjechać do Gródka. Chciałbym się dzisiaj z wami dzielić słowem, które będzie Słowem Bożym. Cały dzisiejszy dzień spędziłem z Biblią na kolanach. Kiedyś byłem bardzo dotknięty tym, że są dwa rodzaje kaznodziejów. Jedni mówią o Bogu, inni natomiast od Boga. Zawsze marzyłem, by być tym, który mówi od Boga, żebym mógł być tym, który zwiastuje poselstwo od Pana, tym, który ma Słowo. Nigdy nie szukałem w tym Słowie żadnej popularności. Wiem, że dzisiaj jest moda na popularne słowa, na słowa, które będą się ludziom podobać, ale szukałem słowa, które będzie ludzi budować. Pamiętam, jak modliliśmy się z braćmi w naszym zborze. Kiedyś byliśmy niedaleko stąd, w Wendryni, u brata Stebla z moimi diakonami i ciągle, kiedy modlimy się razem z nimi, to widzimy, jak trudną rzeczą jest budować Kościół, jak trudną rzeczą jest służyć Bogu w Kościele.

Łatwo jest dużo mówić. Łatwo jest nawet zostać działaczem i dużo robić, jeśli wystarczy człowiekowi sił i zdrowia. Ale bardzo trudno jest stać zawsze czystym przed Bogiem. Bardzo trudno jest mieć właściwe myśli przed Bogiem, bardzo trudno siadać z Bogiem we właściwej relacji i chodzić z Nim. Dlatego chciałbym się dzisiaj z wami podzielić słowem o naszych myślach przed Panem. Chciałem powiedzieć kilka rzeczy na temat tego, co myślimy. Nie wiem, ilu z was chociaż raz w życiu było w kinie? W takim zwykłym, świeckim kinie. Kiedyś był taki czas w moim życiu, że wiele chodziłem do kina. Chodziłem do kina, żeby tym, co tam pokazywali zapełnić pustkę, która była w moim życiu. Kiedy siedziałem w czasie seansu w kinie, cały wtopiony w ekran, a potem film się kończył, wychodziliśmy z kina na ulicę. Wydawało się, jakby człowiek skądś zleciał, nie wiadomo skąd. Znowu była realność. Znowu do autobusu, do szkoły, znów życie.

Niektórzy ludzie żyją tak, jak w kinie. Są tak pochłonięci sobą i tym seansem, że nie spodziewają się, tak jak się w kinie nikt nie spodziewa, że film się skończy. W kinie jest duży ekran. Gdyby ktoś nagle rozciął ten ekran nożem i wyjrzał przez niego, jak bardzo by się zdziwili ci, którzy oglądają film. Powiedzieliby: „Co się dzieje? Kto nam przerywa oglądanie filmu!”. Tak właśnie pewnego dnia śmierć wchodzi w życie wielu ludzi. Są całkowicie zajęci sobą, żyją bez Boga, zapełniają swoją pustkę i nagle ktoś jak gdyby rozcina ich ekran. Okazuje się, że za tym, co widzą nasze oczy, za tym, co myślą nasze myśli, za tym, co mówią nasze słowa, za tym wszystkim jest coś głębiej, czego często człowiek nie zbadał, nie poznał. Nagle wieczność wzywa człowieka i trzeba stanąć przed Bogiem, a wielu nie jest gotowych. Czują się tak, jak ja się czułem, kiedy wyszedłem z kina. Zrozumiałem, że jest inna realność. Jako pastor nieraz towarzyszyłem ludziom w różnych rzeczach. Niedawno udzielałem już kolejnego ślubu w moim zborze. Kiedy pierwszy raz udzielałem ślubu w moim zborze, było tylko jedno dziecko – mój syn. Dzisiaj mamy już w naszym zborze szesnaścioro dzieci. Nie mam dużego zboru, od niedawna prowadzę służbę.

Bert Clendennen powiedział mi, że jedną z najprzyjemniejszych rzeczy bycia pastorem jest patrzenie na zborowników, którzy rosną karmieni Słowem Bożym, przybliżają się do Pana. On mówi, że widział ich, jak przychodzili do zboru, pokutowali przy ołtarzu powierzając Panu swoje życie, pokutowali wylewając całe zło i cały brud, wszystko to zostawiali pod krzyżem, rodzili się na nowo. Potem patrzył jak wzrastają duchowo, udzielał im ślubów, modlił się o ich dzieci, ich dzieciom udzielał ślubu i modlił się o ich wnuki, a potem tym samym ludziom, o których zbawienie się modlił, usługiwał na pogrzebie. I tak przeszło 48 lat służby. Pomyślałem sobie, że we wszystkim tym Bóg chce, byśmy byli gotowi na spotkanie i to jest jakby cel mojej dzisiejszej wypowiedzi.

Urodziłem się niedaleko stąd, w Bielsku-Białej. Byłem człowiekiem, który całkowicie nie miał nic wspólnego z Bogiem, Bóg był mi obcy. Znałem Go tylko tradycyjnie. Chodziłem do kościoła na mszę katolicką. Często w niedzielę mama z tatą zmuszali mnie, żebym szedł do kościoła. Nauczyłem się więc chytrze: rano wstawałem, szedłem pomodlić się i mówiłem do kolegów: „Ja już mam to z głowy, nie muszę dziś iść na mszę”. Mogłem spokojnie siedzieć i oglądać telewizję. Takie były moje myśli. Nigdy nie byłem świadomy tego, że Bóg widzi postawę mojego serca. Nigdy mnie to nie obchodziło. Po prostu uważałem, że zrobiłem swoje i Pan Bóg powinien być ze mnie zadowolony. Potem nawróciłem się i kiedy przestałem pić i palić, kiedy przestałem przeklinać i mówić brzydkie słowa, wydawało mi się, że jestem bardzo święty. Dzisiaj, po latach wiary, im więcej czasu spędzam przed Panem, tym bardziej widzę, jak człowiek wiele potrzebuje łaski Bożej. Amen.

Dlatego dzisiaj chcę się zająć sprawą myśli. Pamiętam, jak Bóg powołał nas do Rosji i to był dla mnie pierwszy znak, że Pan zna nasze myśli. Chodziłem z tą Rosją w sercu wszędzie i niejeden człowiek śmiał się ze mnie. Byli ludzie, którzy pukali się w czoło i mówili: „Gdzie ty do tej Rosji chcesz jechać? Przecież tam niczego nie ma, tylko komuniści tam są, poza tym nic”. A ja miałem marzenia i dzisiaj wiem, że Bóg widział moje serce i widział moje myśli. Byłem całkowicie niegotowy, lecz miałem marzenia i pragnienia. Pewnego razu, wcześnie rano na modlitwie pewien pastor podszedł do mnie i zapytał: „Mirek, czy Bóg cię nie powołał do Rosji?”. To był dla mnie szok. Skąd ktoś może wiedzieć, o czym ja myślę? A jednak Bóg wie.

Nie wiem, co sobie myślicie teraz, nie wiem, co myślicie o mnie, o sobie albo kimś w tej sali. Nie wiem, co myślicie. Człowiek nie zna myśli drugiego. Słowo Boże mówi nam, że „…wielka jest złość człowieka na ziemi i że wszelkie jego myśli oraz dążenia jego serca są ustawicznie złe” (1Mjż 6,5). Pan widział, że myśli człowieka są złe. Bóg widział, że człowiek nie myśli dobrze, tylko myśli źle. Dzisiejszy humanizm, który wkradł się też do kościołów, mówi, że człowiek jest dobry, tylko czasami robi złe rzeczy. Biblia jednak nam mówi, że człowiek jest zły, tylko mu się czasami przydarzają dobre rzeczy. Na odwrót. Pan bolał i żałował, że stworzył takiego człowieka (1Mjż 6,6).

Chciałbym zacząć od takiego stwierdzenia: do Boga nie mówi się słowami modlitw. Tak, dobrze słyszycie. Do Boga nie mówi się modlitwami. Nam się wydaje, że do Boga mówi się słowami. Pozwólcie coś wam powiedzieć, bracia i siostry. Ja znam tylko to, co robisz, bo mogę to zobaczyć. Wiem ewentualnie, co mówisz. Ale nie znam twoich myśli. Dlatego ludzie mogą kłamać jeden drugiego. Dlatego można wyjść za kazalnicę i myśleć inaczej niż się mówi. Dlatego można się modlić i myśleć inaczej niż się mówi. Ale Bóg zna nasze myśli. Bóg zna myśli, słowa i uczynki. To jest ten język, którym porozumiewamy się z Bogiem. Jeżeli twoje myśli są inne, twoje słowa są inne i twoje uczynki są inne, to przed Bogiem to tylko chaos i bałagan. Każda rzecz mówi co innego. Inaczej mówisz tym, co robisz, inaczej tym, co mówisz, a jeszcze inaczej tym, co myślisz. Bóg zna nasze myśli. Bóg widzi, co robimy i zna nasze słowa. Bóg wie, kim jesteś.

Jesteśmy Kościołem, który stoi na końcu świata. Wierzę w pochwycenie. Wierzę, że wieszamy już jeden z ostatnich kalendarzy na ścianie. Nie wiem, kiedy Pan przyjdzie i nie mam prawa tego zwiastować i wyznaczać daty. Ale wiem, że Pan jest blisko. Widzę, co się dzieje. Widzę, jak skołatani ludzie nie wiedzą, co myśleć, nie wiedzą, dokąd uciekać.

Pamiętam, jak stałem w New Yersey i patrzyłem, jak palą się wieżowce. W telewizji pokazywali trzęsących się ludzi. Jedni mówili: „Przyjechaliśmy tutaj, żeby uciec przed złem z naszych krajów, a zło przyszło za nami. Już nie wiemy, dokąd uciekać”. My wiemy, dokąd uciekać. Słowo Boże mówi, że gorycz, płacz i zło przyjdą na całą ziemię. Jeśli przyjdą na całą ziemię, to znaczy że i do Ameryki, do Czech i do Polski. Ale Pan nam mówi, że nas od tego wybawi (Łk 1,71.74). Jest tylko jedna droga ucieczki – w górę (Ps 121,1-2). Bo już ani na wschód, ani na zachód, ani na północ, ani na południe. Nie ma dokąd biec. Bóg zna nasze myśli i chce, aby Kościół przygotowywał się. Kościół ma być Oblubienicą. Oblubienica jest zakochana w Jezusie ze wszystkich swych sił, z całej swojej myśli. I Pan z takim Kościołem chodzi, do takiego Kościoła Pan mówi – który nie czyni chaosu, który nie mówi jedno, a co innego nie myśli, a jeszcze co innego śpiewa i co innego głosi.

Dzisiaj w wielu zborach ludzie sami czasami nie wiedzą, w co wierzą. Nawet nie wiedzą, dlaczego Jezus jest zbawicielem. Ludzie w głowach mają chaos. Kiedyś prowadziliśmy służbę w Estonii. Szukaliśmy do kupienia jakiś budynek. Chcieliśmy również prowadzić służbę miłosierdzia, tak jak wy prowadzicie. Chcieliśmy ubierać więźniów, karmić ludzi. Znalazłem budynek niedaleko Tallina, piękny budyneczek. Pojechałem tam, żeby załatwiać sprawy kupna tego domu. Czekałem na właściciela. Przyjechał bardzo drogim samochodem, czarnym „jeepem”, elegancko ubrany, za marynarką miał schowany pistolet. Bardzo bogaty człowiek. A ja w dziurawych butach stałem, misjonarz, i dom chciałem od niego kupować. Popatrzył na mnie. Usiedliśmy przy stole i mówi: „Słucham”. Ja mu powiedziałem: „Chcemy kupić ten dom”. Trwała rozmowa. On podał cenę. Powiedziałem mu, że przekażę cenę naszemu pastorowi i jutro chcę się z nim spotkać, żeby ustalić cenę. A w tym czasie nasza społeczność modliła się. Kiedy wróciłem do Tallina, pastor mi mówi: „Muszę ci coś ważnego powiedzieć. Duch Święty nam pokazał, że ten człowiek chce nas oszukać. Ten dom jest nielegalny. On w ogóle nie ma prawa go sprzedawać. Ta ziemia jest zadłużona. Chcą nas wpuścić w długi”. Bóg nam to pokazał na modlitwie.

Widzicie? Bóg zna myśli i tego człowiek przeskoczyć nie może. Można okłamać mnie, ale nie mojego Boga. Mogą ludzie kłamać ciebie, ale nie twojego Boga. I dlatego w woli Bożej jest bezpieczeństwo dziecka Bożego. Nie chcę wam dziś powiedzieć kazanka o myślach, chcę wam powiedzieć, że w poznaniu woli Bożej jest wasze bezpieczeństwo.

Na drugi dzień wróciłem tam. On przyjechał pewny siebie. Mówię do niego: „Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia!”. „O, mów, mów, słucham cię”. „Wiem, że jesteś człowiekiem z mafii i jesteś nieuczciwy. Chciałeś sprzedać nam dom nielegalnie. Chciałeś sprzedać nieuczciwie dom, żebym się stoczył w długi. Jesteś złym człowiekiem. My nie mamy tyle pieniędzy, żeby tobie dawać!”. On zaczął pytać: „Kto ci powiedział? Skąd to wiecie? Z kim macie kontakty?”. Ja mówię: „Mamy kontakty z Bogiem wszechmogącym. Duch Święty powiedział naszemu Kościołowi kim ty jesteś i chcę ci powiedzieć, że Duch Święty zna twoje życie. Widzi, jak twoja rodzina się rozleciała, widzi, jak giną twoje dzieci, widzi, jak ty sam nie wiesz, dokąd pójść”. Ten człowiek zaczął płakać. Mówi: „Muszę z tobą porozmawiać, jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto by wiedział, co ja myślę”. Ja mówię: „To nie ja jestem taki, to Bóg wie, co ty myślisz i Bóg szykuje się z tobą na rozmowę”.

On nawet nie wiedział, gdzie ze mną pójść. Zaciągnął mnie do piwiarni. Tam było jedyne miejsce, gdzie on czuł się bezpiecznie. I tam w tym dymie siedzieliśmy. Myślałem: „Już trudno, posiedzę z nim” i tam mu zwiastowałem Słowo Boże, on płakał. I mówi: „Nawet nie mogę nigdzie pójść do miasta, nigdzie nie mogę pojechać, mam dłużników, którzy chcą mnie  zabić”. Ja mówię: „Widzisz, twoje życie to jest pustynia, a Bóg to wszystko wie o tobie”. I płakał przez trzy dni i rozmawiał z nami, a po trzech dniach powiedział, że już nie chce z nami rozmawiać, a my go pytamy: „Czemu nie chcesz rozmawiać?”. „Bo ja nie mogę spać, jak z wami rozmawiam. Źle się czuję, ja nie chcę waszego Boga, wasz Bóg za dużo wie”. I zrezygnował, uciekł.

Myślę, że ten człowiek zrobił złą rzecz. Pan zna ludzkie myśli – mówi Słowo Boże. W Psalmie 94,11-12 Bóg powiada: „Pan zna myśli ludzi, bo są marnością. Błogosławiony mąż, którego Ty wychowujesz Panie, którego uczysz Zakonu swego”. Pan wie, że marnymi ludźmi jesteśmy, że łatwo nam pójść na złą drogę. I poznanie, to, jak nas Pan zna, jest naszym bezpieczeństwem. W Jego rękach jesteśmy, On nas zna najlepiej jak tylko może. Myśli są bardzo ważne. To, co myślicie. Dzisiaj wierzący często o tym zapominają. Nam dzisiaj wydaje się, że wyznanie wiary polega na mówieniu, ale wyznanie wiary polega na tym, co w głębi was jest dla was faktem i prawdą. Różni nowi nauczyciele dziś oszukują ludzi: „powtarzaj to samo – będziesz miał”. Ale ludzie mają rozdwojone myśli. Myśli są ważne, ale jest jeszcze coś na temat myśli, co wam chcę powiedzieć. Moim marzeniem jest, moim pragnieniem, że jak dzisiaj bracia i siostry wyjdziecie stąd do domu, żebyście szli i myśleli świadomie, że Bóg wie, co jest w was. Pan zna was, jesteście dziećmi Bożymi. A czy nimi jesteście, czy też nie, Bóg i tak wie, co jest w was. Są też złe myśli. Złe myśli są czymś, co Bóg jakby wyróżnia pośród rzeczy, które nienawidzi.

Chciałbym abyście posłuchali Słowa, które chcę teraz przeczytać, zapisanego w Przypowieściach Salomona 6,16-19: „Tych sześć rzeczy nienawidzi Pan, a tych siedem jest dla niego obrzydliwością: butne oczy, kłamliwy język, ręce, które przelewają krew niewinną, serce, które knuje złe myśli, nogi, które spieszą do złego, składanie fałszywego świadectwa i sianie niezgody między braćmi”. I tutaj macie też myśli: „Serce, które knuje złe myśli”. Jakże wielu ludzi dzisiaj jest obciążonych tym, co nienawidzi Pan i przychodzą te osoby spokojnie na nabożeństwa w niedziele. Ja wiem, że dziś nie jest niedziela. Dziś przyszli tylko ci, którzy mogli, a najczęściej przychodzi elita tych, którzy zawsze by byli – czy tu by był taki kaznodzieja, czy inny, czy by była modlitwa, czy nie. Ale zobaczcie, można z takimi rzeczami chodzić i można śpiewać. Można podawać ludziom rękę i mówić: „Alleluja”. Można znać na pamięć i mówić: „Chwała Bogu bracie”, a w tym samym czasie mieć w sobie coś, czego Bóg nienawidzi. Jest to jedną z najsmutniejszych rzeczy, jakie odkryłem w czasie mojej służby przez te lata. Nie jestem starym człowiekiem. Dla większości z was mógłbym być synem, ale jednej rzeczy się nauczyłem i przyglądam się jej w Kościele.

Posłuchajcie mnie uważnie, co teraz powiem. Wielu ludzi dzisiaj w kościołach świadomie decyduje, że nie chce mieć udziału w pochwyceniu, kiedy przyjdzie Jezus po Kościół, wybierając w swoim życiu to, czego Bóg nienawidzi. Wielu ludzi dzisiaj świadomie decyduje przez swoją postawę, że nie chce mieć nic wspólnego z tym, że Pan wraca. Inni decydują, że będą bielić swoje szaty. Blisko jest ten dzień, kiedy się odezwie trąba Pańska i kiedy przyjdzie Jezus po swój Kościół. Amen. Ja wierzę w to mocno. Czekam na Pana. To stało się moim zwiastowaniem, to stało się moim marzeniem, to stało się tym, w co wierzę. Ale też widzę, jak wielu braci, sióstr dzisiaj rezygnuje z tego, że Pan jest blisko. I mówią: „Aaa… my wiemy lepiej”. I decydują po swojemu wszystko robić. Można chodzić po tej ziemi i mieć w sobie to, czego Bóg nienawidzi. „Bóg jest miłością”. Kiedyś słyszałem jednego kaznodzieję jak mówił ludziom, że Bóg chce, abyś przyszedł do Niego taki, jaki jesteś. I to jest prawda, ale to jest tylko pół prawdy. Bóg chce, żebyś przychodził do Niego taki, jaki jesteś, ale dalsza część prawdy jest taka: Bóg chce, żebyś przychodził do Niego taki, jaki jesteś, ale nie chce, abyś był taki, jaki jesteś. Bóg chce, abyś się zmienił. Bóg chce, żebyśmy tych 6, a właściwie 7 rzeczy usunęli z naszego życia. „Butne oczy” – kiedy człowiek myśli, że jest ważniejszy niż jest. „Kłamliwy język” – czyli język, który mówi nieprawdę. „Ręce, które przelewają krew niewinną”. Ktoś powie: „Tutaj jestem wolny”. Niech sobie poczyta Księgę Ezechiela 33 i zobaczy czy jest wolny. „Serce, które knuje złe myśli, nogi, które spieszą do złego, składanie fałszywego świadectwa i sianie niezgody między braćmi”. Pan o tym mówi.

Człowiek jest tak grzeszny, że częstokroć, kiedy Bóg musiał mówić, musiał upominać go, musiał go przyzywać, ciągle wzywać z powrotem na właściwą drogę. Bóg widzi kim jestem i Słowo pokazuje nam, jakie jest myślenie bezbożnika. I dlaczego często widzę w Kościele takie myślenie. Psalm 10,4-7 mówi: „Bezbożny myśli w pysze swojej: Nie będzie dochodził… Nie ma Boga. Oto całe rozumowanie jego. Zabiegi jego w każdym czasie udają się, sądy twoje nie obchodzą go, wszystkimi przeciwnikami gardzi. Mówi w sercu swoim: Nie zachwieję się, nigdy nie spotka mnie nieszczęście. Przekleństwa pełne są usta jego, także fałszu i obłudy, pod językiem jego jest krzywda i nieprawość”. To jest to, jak Bóg widzi takiego człowieka. To jest to, jak Bóg widzi człowieka, który ucieka od Niego.

Pamiętam wstrząsającą historię. Jak wiecie mieszkamy blisko Ukrainy. Nie wiem czy jeszcze ta siostra żyje, ale nigdy nie zapomnę jej świadectwa. Ona nazywała się Wasylina Suszcz, być może ktoś z was słyszał o niej. Przeżyła takie doświadczenie, gdzie Bóg pokazał swoją chwałę i pokazał, że zna myśli człowieka i zna myśli bezbożników. W 1942 roku Niemcy pacyfikowali wsie na Podolu, na Ukrainie. Ludzie byli wyganiani tak, jak stali w domu. Często w samej bieliźnie, nocami. Pędzili ich do rowu, tam wrzucali kilka granatów i zakopywali spychaczami ten rów. Albo rozstrzeliwali, albo podpalali w kościele całą wieś, jak była mała. W podobny sposób otoczyli wieś, w której mieszkała Wasylina Suszcz. Była wtedy młodą dziewczyną. Esesmani spędzili ich wszystkich do takiego rowu, ustawili karabiny maszynowe i wszyscy tam stali. Stało tam dużo wierzących ludzi i zaczęli się modlić. I wtedy Duch Święty powiedział do tej małej Wasyliny: „Idź do tego oficera i mów, co ci każę”. Ona wyszła z tłumu i zaczęła iść. Esesmani wyskoczyli, żeby ją zatrzymać, ale oficer widząc, że to chudzinka taka, dziewczynka, że nic mu nie zrobi, kiwnął, żeby ją puścili. Był pewny, że będzie płakać i prosić o litość. Chciał się pośmiać, ale ona stanęła naprzeciwko niego, wyciągnęła palec prosto w jego nos i zaczęła mówić czystym niemieckim językiem. Wszyscy esesmani i inni ludzie widzieli, jak on się biały zrobił, a potem musiał usiąść na masce swojego samochodu, zaczął się trząść i schował twarz w ręce. A ona mówiła i mówiła, i mówiła… A potem wróciła i stanęła z powrotem z ludźmi. Esesmani czekali na jego rozkaz. A on już nic nie powiedział. Siedział i nie mógł przestać płakać, a kiedy wstał, kazał szybko zwijać wszystko i odjechał. I tak skończyły się tam pacyfikacje. Dlatego, że Duch Święty miał coś do powiedzenia i znał myśli tego pyszałka. Powiedział mu rzeczy, które tylko Bóg mógł mu powiedzieć. Ja nie wiem, co Bóg mu powiedział, ale ja wiem, że Bóg może dość powiedzieć, żeby nas zwalić na długo na kolana.

Słyszałem świadectwa niejednego męża Bożego. Kiedy w poście i modlitwie trwamy przed Bogiem, Bóg może mieć do czynienia z naszym sercem i pokazać nam rzeczy, które sobie lekko traktujemy. My lekko gniewamy się na innych. My lekko obrażamy się, ale jeżeli pozwolisz, Bóg będzie miał z tym do czynienia. Nigdy nie zapomnę, jak u nas w zborze był post i modlitwa. Teraz je robimy częściej, ale kiedyś pierwszy raz spróbowaliśmy. Wielu naszych zborowników nigdy wcześniej nie pościło tyle dni. Wezwałem cały zbór do modlitwy i byłem zaskoczony. Praktycznie cały zbór, 99 procent, pościł, tylko dwie staruszki nie mogły. Widziałem jak Pan zaczął mieć do czynienia z naszymi sercami. Pamiętam, to był drugi albo trzeci dzień postu, klęczałem blisko frontu naszego zboru. I zacząłem płakać. Bóg pokazał mi głupotę mojego serca. Pokazał mi moją pychę. Pokazał mi, że jestem nadęty w wielu miejscach. I zacząłem płakać przed Panem. Łatwo udaje się sprawiedliwego. Łatwo mówi się do ludzi, że jestem taki dobry i taki… i taki… i taki… Ale kiedy Bóg zaczął do mnie mówić, nie miałem nic do powiedzenia. I zacząłem się modlić i wyznawać Bogu moje grzechy. Tak z przyzwyczajenia zacząłem głośno to robić i w pewnym momencie złapałem się za usta i pomyślałem sobie: „Co ja robię? Przecież za mną cały zbór stoi. Jak oni usłyszą, jakie pastor grzechy ma, to mnie żaden więcej o modlitwę nie poprosi”. Znowu jaka głupota! Odwróciłem się, nikt nie słuchał. Zobaczyłem moich braci i siostry, jak Pan nas wszystkich na kolana położył i płakaliśmy przed Nim. I Bóg zaczął nas czyścić.

Kiedy skończył się post, szedłem ulicą w Chełmie i spotkałem młode małżeństwo. Pytam ich: „Co robicie?”. „Niesiemy kasety wideo i płyty do śmietnika”. A ja mówię: „Co to macie za kasety i płyty?”. Oni mówią: „Chrześcijańskie, ale Pan nam pokazał, co to za śmietnik jest. Pan nam pokazał, jakich my brudów słuchamy i czym się karmimy”. Całą tą rockową muzykę, tak zwaną „chrześcijańską”, całe te brudne filmy, różnego rodzaju świństwo, wszystko to wrzucili do worka i wynieśli na śmietnik. Ja nie musiałem tym młodym ludziom niczego tłumaczyć. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Jeżeli będziesz taką ewangelię głosił młodzieży, to cię młodzież zostawi”. Ktoś okłamał nas dzisiaj i chcą nam wmówić, że młodzi ludzie potrzebują faceta w skórze, z długimi włosami albo klauna do góry nogami, żeby chcieli być w Kościele. Ale ja wam powiem – kiedy Jezus ma do czynienia z życiem młodych ludzi, to po tym, co się z nimi dzieje, już ich nikt więcej nie wyrwie. Często grzesznik przychodzi do kościoła dlatego, że daje mu się tylko obietnice bez pokrycia, daje mu się dobrą muzykę, daje mu się dobrą rozrywkę. To, czym tych ludzi zaczniemy karmić, tym potem chcą się karmić i przychodzą. Ale jeżeli młodych ludzi raz doprowadzimy pod krzyż, na Golgotę, jeżeli tylko raz tam się znajdą, to gdy ich raz pozyskamy dla ewangelii, już ich nie stracimy z byle powodu. Nie stracimy ich tylko z tego powodu, że akurat nie ma muzyki albo prąd wyłączyli i nie można pograć. Ja wiem, że niektórzy z was wiedzą, o czym mówię. Dzisiaj ludzie nie zawsze przychodzą dlatego, że Jezus ma być obecny. Bóg wie, Bóg zna, co każdemu z nas potrzeba, Bóg wie, jak zaspokoić wielu z nas. Bóg wie dokładnie, co planujemy i myślimy.

Kiedy zacząłem pracować w Estonii, dostałem się w ręce pastora Giorga, który z wielką dyscypliną podszedł do mojego życia. Przychodził do mnie o północy i mówił: „Słuchaj grubasie, ty chcesz spać, ty się nie chcesz modlić”. A ja byłem zaspany, zmęczony. A on mówi: „Czemu ty ciągle zmęczony jesteś?”. Ja mówię: „Bo pracowałem z tobą cały dzień”. A on mi powiedział: „Wy tylko widzicie jedno, że Jezus wziął wasze choroby, ale nie widzicie, że wziął wasze niemoce”. I ten staruszek podźwignął mnie po raz kolejny do modlitwy. I ja już później miałem dość i mówię do mojej żony: „Wiesz co, to jest wariat, ja idę do domu. Wyjeżdżamy stąd, ja z nim nie dam rady dłużej”. I zacząłem planować jak to zrobić. On nigdy mnie nie chwalił. Nigdy mi nie mówił: „Jak dobrze, jaki ty jesteś wspaniały”. A mój cały egoizm tego chciał. Ja chciałem, żeby zawsze coś takiego pozytywnego mi powiedział. A on cały czas mi mówił, że nie dość miłuję Jezusa, że mógłbym więcej, nie dość daję czasu Panu, że nie miłuję zboru. A ja – drugi pastor wielki byłem… Ja mówię: „Wyjeżdżamy od niego”. I pojechaliśmy do Kłajpedy. W Kłajpedzie spotkałem się z jednym pastorem. Ooo… jak mi dobrze było. On podał mi rękę, mówi: „Chwała Bogu, że brat misjonarz chce do nas przyjechać”. Zaczął chwalić, jaki ja wspaniały jestem, a ja się tak dobrze czułem wtedy. I myślę teraz: „Jak to Giorgowi powiedzieć, że chcę wyjechać od niego?”. I wymyśliłem sobie, że mnie Pan Bóg powołał. Pomyślcie, do czego może dojść człowiek będąc już pastorem. I wymyśliłem sobie, że mnie Bóg powołał do Kłajpedy, na Litwę. I zaplanowałem, że rano pójdę i mu powiem: „Słuchaj, Pan Bóg mnie powołał na Litwę. Wyjeżdżam”. Myślę: „Pozbędę się go”. I tego wieczoru modliłem się i czułem w sercu, że kłamię. Wiedziałem, że Bóg wie, że ja kłamię, ale już tak nie mogłem tego Giorga znieść. Za dużo dyscypliny. I kiedy modliłem się, Pan mi pokazał, że jeżeli go zostawię, to Bóg już dla mnie nie ma więcej niczego w planach. To i On mnie zostawi. I już mnie nic więcej nie nauczy. A myślę: „Aaa… to ze mnie”. Nie przyjąłem tego i rano pojechałem, żeby go okłamać. Stanąłem przy drzwiach, zadzwoniłem. Ręce mi się trzęsły. „Jak mu to powiedzieć?”. On otworzył drzwi, spojrzał na mnie i mówi: „Czy Bóg ci nie pokazał, że jeżeli z tym do mnie przyjdziesz, to już nie masz czego u Niego szukać? Wracaj do domu i bój się Boga”. A mnie włosy na głowie stanęły. Pojechałem do domu ze strachu i mówię do żony: „Nigdzie nie jedziemy, ja tu zostaję. Ja Bogu w drogę wchodzić nie będę”.

I Bóg nam pozwolił potem założyć zbór. I jak najpierw mieliśmy w zborze tylko trzech ludzi, potem nasz zbór wzrósł do 350 osób. I dwie szkoły biblijne założył. Dziś wielu z więźniów, którzy wtedy przyszli, morderców, którzy powierzyli swoje życie Panu, jest pastorami na Syberii. Nie było tak dlatego, że ja byłem taki wierny, ale Bóg znał moje myśli i mógł mnie prowadzić, mógł mnie wychowywać. Bóg miał męża Bożego, który mógł mnie napominać. I jestem do dziś za to Bogu wdzięczny. Wielu ludzi, tak jak mówi ten psalm, czyni dziś rzeczy, sprawy mówiąc, że Boga to wcale nie obchodzi. Są pewni, że nigdy się nie zachwieją. Bóg mówi: „Mają usta pełne przekleństwa”. To nic nowego. Bóg zna ten rodzaj od dawna. Zmienia się moda, zmienia się muzyka, zmieniają się czasy, w których ten rodzaj żyje, a Bóg ten rodzaj zna. Sprawa myśli wcale nie musi dotyczyć złych rzeczy. Nie chodzi o to, nie zrozumcie mnie źle, że ja dziś chcę wam powiedzieć, że Bóg patrzy, jak komu powiedzieć, że źle robi. To nie jest prawda. Bóg wcale nie patrzy, żeby znaleźć twoje błędy, żeby znaleźć twoje niedostatki, ale Bóg ciebie miłuje bracie i siostro. Bóg ciebie miłuje i Bóg sprawił, że żyjesz i chce dać ci dzisiaj czas, zanim odejdziesz, żebyś jako prawy człowiek poszedł do Pana. Bóg wie… Bóg wszystko wie. Psalm 139 pokazuje nam naturę Bożą.

Czasem przychodzi czas w życiu człowieka, że brakuje słów. Nie masz do kogo pójść, nie wiadomo, co powiedzieć. I wtedy mówimy: „Już nawet nie wiem, co mam myśleć o tym”. Wtedy wystarczy, że przed Panem sobie popłaczesz i Jezus wie, co ci trzeba najlepiej. Tylko siedzisz przed Nim, łzy ci płyną i nie wiesz już nawet, co myśleć. Na pewno niejeden z was przeszedł w życiu takie chwile, kiedy już nie wiedział, dokąd wyciągnąć swoje ręce, kiedy nie wiedział, dokąd pójść, kiedy tylko w Bogu była jakaś ucieczka i nadzieja. I wtedy łzy tylko wystarczały, a Pan przychodził i był realny.

Pamiętam jak kiedyś w Estonii zachorował mój syn. Łatwo się mówi, jak inni chorują, ale jak do waszego domu przyjdzie tragedia, wtedy trudniej się mówi. On był taki malutki. Kilometry wszędzie były do lekarzy. Pamiętam jak go wziąłem na ręce. Cały był gorący, jakby go ktoś z pieca wyciągnął. I nie było do kogo pójść. I nie było mamy, nie było taty, nie było przyjaciół, byliśmy sami tysiące kilometrów od domu, na misjach. Stałem nocą w oknie, patrzyłem w niebo i pytałem: „Dlaczego?”. A potem brakło mi słów i płakałem przed Bogiem. Trzymałem synka na rękach, a on ciężko oddychał, jakby w worek ktoś powietrze wciągał i wypuszczał – jak taki miech kowalski, jak kowal dmucha. Słyszałem tylko jak głośno oddycha i mówiłem: „Boże, Boże, czemu?”. Widziałem jak on gaśnie i mówiłem: „Boże, nie zabieraj mi mojego chłopca”. Płakałem i nie miałem żadnej teologii, żadnych doktryn. Nic nie wiedziałem. O wszystkim zapomniałem, tylko mi łez wystarczyło. I wiecie co? Położyłem go spać i jeszcze bardziej gorący był – nic się nie stało. A rano, kiedy się obudziłem, to z łóżka sterczała głowa, ogromne otwarte oczy i wielki uśmiech. Wystarczy proste westchnienie, a On już słyszy. Dobrze, że Bóg wie, co jest w głębi naszych serc. Gdy nie ma dokąd pójść, możesz myślami iść do Boga. Mamy pewność, że słyszy, bo On powiedział, że słyszy.

Kiedy Jezus przyszedł i uzdrowił sparaliżowanego w Nowym Testamencie, faryzeuszom to się nie podobało. Im nigdy nic się nie podobało. Jezus dla nich był jednym wielkim buntownikiem. Co powiedział, to było źle dla nich. „Ale Jezus przejrzawszy ich myśli rzekł: dlaczego myślicie źle w sercach swoich” – mówi Mateusz 9,4. Przejrzał ich myśli i mówi: „Czemu wy mówicie źle”. Zobaczcie, Bóg tak sprawił, że sabat był dla ludu Bożego. Amen. Sabat to był czas, kiedy lud Boży miał przyjść i mieć wyjątkowy czas z Bogiem. W swoim domu, w swojej rodzinie, tam, gdzie byli. To był sabat. Wyjątkowy czas z Bogiem. A oni akurat jak na złość w sabat nie pozwalali, żeby Bóg coś zrobił. I mówili: „Co ty uzdrawiasz w sobotę? Czemu ty w poniedziałek nie uzdrawiasz?”. Ale poniedziałek to nie był dzień, który wyznaczył Bóg. Tam był dzień, który On wyznaczył, a oni się buntowali. A Jezus wszystko czynił sprawiedliwie. On wiedział, że to jest dzień, kiedy ludzie mają spotkać bliżej swojego Pana. Bóg nie dlatego wie, kim jesteśmy. Nie dlatego wie, co jest w naszej głębi, żeby nas terroryzować, ale żeby nas chronić i mieć możliwość rozmowy z nami w każdej chwili. Kiedy naszych braci na wschodzie więziło KGB, to im zaklejali usta, żeby nie mogli się modlić. A oni i tak mogli się modlić, bo Bóg słyszy do głębi ciebie.

Dzisiaj w Chinach mamy podobno prawie 100 milionów wierzących ludzi. Jednym z najbardziej wstrząsających świadectw tamtych zborów, które naprawdę trwają w Chrystusie, jest to, że nigdy nie ma w ogłoszeniach, gdzie będzie następne nabożeństwo. Przychodzą tylko ci, którzy chodzą blisko z Panem. My niedawno mieliśmy jednego człowieka u nas w zborze, Meksykanina, misjonarza, który jest bardzo dotknięty sprawą Chin. On nam powiedział: „Po nabożeństwie nie było żadnych ogłoszeń. Duch Święty w ciągu tygodnia powiedział nam, gdzie będzie następne spotkanie i wszyscy spotykaliśmy się w tamtym miejscu. I potem znów nie było ogłoszeń, tylko Duch Święty mówił, kiedy będzie następne i znów spotykaliśmy się w wybranym przez Niego miejscu i nigdy policja nie mogła nas znaleźć, bo nigdy nie wiedzieli, gdzie to będzie, bo my nie mówiliśmy. Tylko to, co Pan mówił, wiedzieliśmy”.

To przekraczało nasze – moje i zborowników – zrozumienie, że można chodzić z Panem tak blisko. My przyzwyczailiśmy się, że jak nie ma na tablicy ogłoszeń wszystkiego, to nic nie da się zrobić. Zaczęliśmy czegoś się uczyć od tych prostych ludzi. Bóg zna nasze myśli, aby nas miłować. Bóg wie, gdzie są twoje myśli, kiedy siedzisz w zborze. Ja myślę, że gdyby tak dało się zmaterializować myśli niektórych ludzi, żeby je było widać, to widzielibyście, jak na nabożeństwo przychodzą w niedziele niektórzy, a ich wszystkie myśli maszerują do miasta i pod koniec nabożeństwa wracają. Myślami są gdzie indziej, nie ma ich akurat tam, gdzie powinni być. I dlatego, kiedy modlimy się u nas w zborze, ja często ludziom mówię: „Skupcie się z całej swojej siły, z całego swojego serca, swych myśli. Stańcie przed Panem”. Mieliśmy w zborze sytuację, że groziła nam utrata dwóch ludzi, bo byli bardzo chorzy. Przyszli ludzie na nabożeństwo, ja wyszedłem i mówię: „Będziemy się modlić”. No i wszyscy: „No, będziemy się modlić”. Ja mówię: „Powstańcie do modlitwy”. Oni powstali. I zobaczyłem jak bardzo nie podoba się Bogu to, co robimy. Byliśmy o krok od następnej głupoty. Byliśmy o krok od tego, żeby znów powiedzieć kilka słów: „No, Panie Boże, Ty widzisz…. no…, oni chorzy…” i tak dalej. Słowa, słowa, słowa. Powiedziałem: „Wiecie co, jeżeli nie potraktujemy poważnie tego, co robimy, to za dwa miesiące, może trzy, w tym miejscu, gdzie dziś oni siedzą, będzie pusta ławka, a my powiemy: „Upodobało się Panu Bogu”. Ale Bogu wcale się nie upodobało i my ich zostawiamy pośrodku tragedii naszym niedbalstwem. Tym, że nie chcemy skupić się na modlitwie. Tym, że nie chcemy trwać przed Jezusem naprawdę”. I wiecie co, doszło to do niektórych. Zamknęliśmy nasze oczy i z całej naszej siły zaczęliśmy się modlić. Ludzie skupili swoje myśli, wszystkie swoje sprawy zostawili za drzwiami i modlili się. Każda z tych dwóch osób żyje dzisiaj, ma się dobrze i jest zdrowa. Doświadczyliśmy Bożego działania.

XXI wiek jest wiekiem egoistów. Jest wiekiem, kiedy „ja” najbardziej się liczy. Nawet do kościoła ludzie przychodzą po to, żeby czuć się dobrze i są rozczarowani, kiedy wychodzą i czują się źle. A może lepiej dla ciebie, gdybyś czuł się czasem źle. Może lepiej dla ciebie, gdyby cię Słowo Boże wierciło trochę w nocy i bolało trochę. Może lepiej. Dopóki Bóg coś z nami robi, to lepiej dla nas, żebyśmy czuli, że robi. My nie jesteśmy martwymi lalkami, ale żywymi ludźmi. Filipian 4,6-7 mówi tak: „Nie troszczcie się o nic, ale we wszystkim w modlitwie i błaganiach z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu, a pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie”. „Strzec będzie serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie”. Ja błagam Boga, żeby strzegł naszą młodzież i nasze dzieci. Ja błagam Boga, żeby strzegł nas, bo zbliżają się dni, kiedy coraz trudniej będzie być wierzącym. Dzisiaj wielu głosi, że przebudzenie idzie. Wszędzie przebudzenie widzą i większość tych przebudzeń polega na tym, że pograją, w bębny powalą, podskakują i przebudzenie mają. Małpa w zoo skacze całe życie i nie ma przebudzenia. Wiecie o czym zapomnieliśmy, jeśli chodzi o przebudzenie? Jak przyszło przebudzenie, kiedy Duch Święty został wylany na pierwszy Kościół, to Ananiasza i Safirę wynieśli martwych z powodu złego serca i złych myśli. Jeśli chcemy przebudzenia, to bądźmy gotowi, że niektórych z nas też wyniosą. Być może ktoś padnie w zborze i też go wyniosą, a reszta będzie się cieszyć w Panu. I wielki strach padł na tamten zbór. Niedawno głosiłem o tym w swoim zborze. My zapominamy, że Bóg ma dostęp głębiej niż nasz pastor. Dlaczego w zborze tak ważne jest nauczanie właśnie tego? Dlatego, że my jako ludzie mamy naturalną skłonność – chcemy mieć dobry czas z Bogiem, chcemy spędzać radosny czas z Panem. Ale nie będzie radosnego czasu z Panem dopóki będziemy mieć konfrontacje z Bogiem i nie będziemy się z Nim zgadzać w kilku sprawach w naszym życiu. Jeśli to załatwimy, będziemy mieć radosny czas. I dlatego, że ludzie nie chcą tego załatwić, zrobili dzisiaj sztuczną radość. I mają sztuczną radość.

Byłem raz na takim nabożeństwie. Jak zaczęli grać, to skończyli dwie godziny później i nawet nie było kazania. I mówią: „Tak Duch Święty prowadził”. To nie był Duch Święty, w każdym razie nie ten, którego znam z Biblii. To był duch antychrysta, który pozwolił tej młodzieży skakać i tańczyć, i nie było żadnego przekonania o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Chcieli tylko tańczyć. Oni mówią: „Dawid tańczył”. Ja mówię: „Tylko że Dawid zanim zaczął tańczyć, to najpierw zabił niedźwiedzia, potem zatłukł lwa, potem zatłukł Goliata, sprowadził obecność Bożą do miasta, zapewnił dostatek swojemu krajowi i pokój z Bogiem, i wtedy mąż Boży zatańczył. A u was niedźwiedzie biegają, Goliaci biegają, na każdym kroku pełno lwów”. Obecności Bożej nie mamy w zborze i chcemy tańczyć. I to jest dzisiejsza teologia. Miałem przyjaciela, pastora bardzo dużego zboru. Człowieka bardzo pewnego siebie, takiego, któremu nigdy nie dało się żadnego słowa powiedzieć. Cokolwiek byście mu powiedzieli, on znał taką odpowiedź, że już nie wiedziałeś, co powiedzieć. I ja też nic mu nie mogłem powiedzieć, za głupi byłem. On tak wszystko zawsze powiedział, że nie miałem z nim szans. Ale raz do niego do domu przyszedł gość, któremu nie potrafił dać odporu swoimi słowami. Do niego do domu przyszła śmierć po jego syna. A mówiąc prościej: zachorowało śmiertelnie jego dziecko. Pogotowie wywiozło je do szpitala. I on leżał w domu, w swoim pokoju, w swojej sypialni i płakał, a odpowiedzi z nieba nie było. A lekarz tylko dzwonił i mówił: „Coraz gorzej, niech się pan przygotuje na najgorsze dzisiaj w nocy”. Godzinę później lekarz dzwoni: „Jeszcze gorzej, już nie mam panu nic do powiedzenia”. Trzy godziny później dzwoni i mówi: „Jeszcze gorzej, już gorzej się nie da, myślimy, że za chwilę stanie serce dziecka, jest na aparaturze”. A on płakał, płakał i płakał przed Bogiem godzinami. Ale Bóg jest miłosierny. I mówił, że jak nigdy usłyszał głos. Spodziewał się pocieszenia, ale usłyszał: „Kim ty jesteś? Zobacz jak traktujesz swoją żonę, jak traktujesz swoich zborowników, jak traktujesz swoje dzieci. Kim ci się wydaje, że ty jesteś? Popatrz jak poniżasz własne dzieci i własną żonę. Idź i pokutuj z twojego grzechu”. On pobiegł do żony, która siedziała załamana w kuchni. Przypadł jej do kolan, zaczął płakać i mówi: „Ja cię proszę o wybaczenie, bo strasznie cię traktowałem przez te lata. Poniżałem ciebie”. Ona też zaczęła płakać i mówi: „A ty mi wybacz te moje złośliwości różne, ale tak cię nie lubiłam za to jaki jesteś, a nikomu nic nie mogłam powiedzieć”. I zaczęli razem się modlić i płakać przed Panem. Kiedy się tak modlili i płakali przed Panem w swoim mieszkaniu, to gdy podnieśli swoje oczy do góry zobaczyli, że nawet sufitu nie było widać w domu – taka światłość wypełniła to pomieszczenie. I usłyszeli wtedy znowu głos. I ten sam głos, który wcześniej jego napomniał, powiedział do niego: „Teraz jedź do szpitala i przywieź chłopca do domu”. Nie zdążyli z kolan wstać, kiedy lekarz zadzwonił i mówi: „Nie wiem co się dzieje, ale chłopiec siedzi na łóżku, rozgląda się i pyta, gdzie mama i tata”.

Nie będzie radości w naszym życiu, tak jak nie było w jego, dopóki mamy kontrowersje z Bogiem, dopóki w naszym życiu coś jest nie tak z Bogiem. Tego nie da się przemilczeć. Bóg to nie jest ktoś głupszy od nas – Bóg jest wszelką mądrością, Bóg jest święty. Nie możesz sobie przyjść przed Boże oblicze i powiedzieć: „No dobra Panie, to o tym Panie nie mówmy, ja mam inną sprawę”. Bóg powie: „Nie! Dopóki nie załatwisz ze mną wszystkiego, nie będziesz dostawał niczego więcej, dopóki w tym, co było małe nie rozliczysz się ze mną”. Dopóki w czymś będziemy wieść z Bogiem spór, nie liczmy, że w innej sprawie Bóg się z nami ugodzi i będzie działał. Król Dawid był sprawiedliwym człowiekiem. Poznał podłość ludzką, przyjaźń, miłość, życie. Zdarzał mu się upadek, zdradził Pana i jakież niezwykłe słowa powiedział do Boga: „Badaj mnie Boże i poznaj serce moje, doświadcz mnie i poznaj myśli moje i zobacz czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną”. Bóg kochał go takiego, jakim był, ale nie chciał, żeby został taki. Prowadź mnie twoją drogą Panie, poznawaj moje myśli, poznawaj moje wnętrze. Nie musimy od razu stawać się kimś bardzo religijnym i codziennie przesiadywać w kościołach. Bóg chce po prostu, byśmy nasze życie mieli w porządku względem Niego. Nie wystarczy przesiadywanie godzinami na religijnych spotkaniach. Bóg nigdzie w Biblii nie mówi, że Mu zależy, abyśmy wydeptywali święte dziedzińce, abyśmy palili ofiary i kadzidła. Bóg mówi, że chce naszego posłuszeństwa. A co my dziś mamy?

Niedawno brat Wilkerson, człowiek, którego poważam z całego serca, jeden z niewielu kaznodziejów, który jest systematycznie czytany i jakby propagowany przeze mnie, głosił wstrząśnięty, ze łzami w oczach kazanie w Time Square Church, płakał przed tym ludem Bożym i powiedział: „A wielu z nas już nawet nie potrafi rumienić się ze wstydu”. To były słowa Jeremiasza 8,12. Jeremiasz płakał i mówił do Izraela: „ Wy już nawet ze wstydu nie potraficie się rumienić” – Jeremiasz 6,15. Już tak przyzwyczailiście się, że musi być nie tak. Wcale nie musi tak być. Kiedyś byłem na nabożeństwie i zaśpiewali taką pieśń: „Przyjdź Duchu Święty jako ogień – spal mnie, straw mnie, wypław mnie”. Wstałem i powiedziałem: „Nie mam wiele do powiedzenia, ale chcę wam powiedzieć jedną rzecz. Czy wiecie, o co prosicie? Czy wiecie, o jaki ogień prosicie? Czy wiecie, o jaki kielich prosicie? Chcecie być wypaleni, wypławieni? Będziecie, ale żeby wielu z was wtedy nie uciekało i nie płakało, że to nie jest to, o czym myśleliście”. Prosimy Boga, bo mamy swoje wyobrażenie tego, jak będzie działał. A Bóg czasami działa tak słodko, że się nie spodziewaliśmy, a czasami tak mocno, że nie oczekiwaliśmy. On ma swoje metody i wie najlepiej, kogo jak prowadzić. I zadziwia mnie, jak Pan prowadzi moje życie. Tego wam życzę, niech Bóg was błogosławi. Niech Bóg błogosławi was, waszego pastora, wasz zbór. Trwajcie blisko niego i wiedzcie, że Bóg zna do głębi wasze słowa, wasze czyny i wasze myśli. Amen.

Często stajemy i mówimy: „Chcę zacząć jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz”. Ale dlatego, że nie mamy fundamentu biblijnego, znów się wywracamy. Niedawno byłem w takim kościele. Ja nie wiem, jakim cudem oni mnie tam zaprosili. To jest z takiej grupy zborów, gdzie mnie nie tolerują, nie trawią. Ja się tam bardziej jak na dyskotece czułem niż w kościele. Ale zaprosili mnie i byłem wdzięczny Bogu i pastorowi za to. Widziałem, że w jego sercu też się coś dzieje. Po prostu chyba zobaczył, co dzieje się na świecie. I podeszła do mnie kobieta po nabożeństwie, ręce jej się trzęsły i mówi: „Bracie, ciemności mnie otaczają”. A ja mówię: „Jakie ciemności?”. „Diabeł jest wszędzie”. Ja mówię: „Co ty mówisz? A gdzie masz Jezusa?”. „O bracie, ja z Jezusem już 10 lat chodzę, co ty mi mówisz”. Ja mówię: „To czekaj, coś tu nie gra”. Zobaczyłem, że przez tamte nauki o tańcu i wesołości, ona po 10 latach wiary zamiast być utwierdzonym, poważnym chrześcijaninem, zachowuje się jak zombi. Wszędzie widzi tylko diabły i demony. Zobaczyłem mężczyzn, którzy zachowują się jak niewiasty. Bo nie mają twardej nauki Słowa Bożego. Mija 10 lat wiary, 15 lat wiary, a on ciągle dziecko. Zamiast być stałym ojcem, porządnym mężem, uczciwym pracownikiem, to wszędzie tylko demony i ciemności widzi. Bóg chce, aby nasze życie było solidnie zbudowane na Jego fundamentach. To jest to, czego Pan chce. Nie, żebyśmy musieli ciągle zaczynać od nowa, bo to też jest pycha zaczynać od nowa. Nam się wydaje, że teraz już będziemy mądrzejsi niż byliśmy kiedyś.

Powoli kończąc chcę wam przeczytać fragment kazania, nie mojego, ale kazania Spurgeona, wielkiego męża Bożego, człowieka, którego poważam. Głosił dawno temu, przed laty, ale chcę wam przeczytać fragment kazania, które głosił: „Często życzyłem sobie, bym mógł zacząć swoje życie od początku, ale teraz przykro mi, że moje dumne serce pozwalało sobie na takie myśli. Bo najprawdopodobniej to drugie życie byłoby jeszcze gorsze. Z głęboką wdzięcznością przyjmuję to, co uczyniła dla mnie łaska, a proszę o przebaczenie tego, co sam uczyniłem. Proszę Boga o przebaczenie moich modlitw, gdyż są pełne niedostatków. Proszę Boga, aby wybaczył samo to wyznanie, ponieważ nie jest takie pokorne, jak być powinno. Proszę Go, by zmył moje łzy, oczyścił moje modlitwy i pogrzebał mnie w śmierć razem z moim Zbawicielem. O Panie, Ty wiesz, że zbyt mało jest w nas pokory. Przebacz nam to. Jesteśmy wszyscy sługami nieużytecznymi i gdybyś sądził nas według Twojego zakonu, wszyscy byśmy poginęli”. To są wielkie słowa męża Bożego. Dokładnie to samo Pan czynił w nas, kiedy mieliśmy post i modlitwę. Wkrótce będziemy mieć kolejne spotkanie zborowe z postem i modlitwą i aż się ludzie cieszą. Kiedy powiedziałem im to i widziałem jak się cieszyli, zadałem sobie pytanie: „Z czego oni się tak cieszą? Kiedyś się nie cieszyli”. I zrozumiałem, jaką przyjemnością jest dostawać od Pana kolejne wskazówki. Dostawać od Pana kolejne ukierunkowanie, kiedy Pan może prowadzić twoje życie, kiedy Pan ciebie może ostrzegać, kiedy Pan może oczyszczać twoje życie z tego, co Mu się nie podoba. Do głębi, aż do samej głębi. Była taka stara pieśń kiedyś: „Bliżej o bliżej”. To jest przywilej serca, które kocha Jezusa – być bliżej i bliżej, i bliżej swojego Pana.

—–

Kazanie to zostało wygłoszone dnia 9 sierpnia 2002 w zborze gródeckim (Czechy)

(c) 2002 Mirosław Kulec

Korekta gramatyczna: Izabela Turtoń

Przygotowanie kazania: Grzegorz Bielachowicz

Kopiowanie i rozprowadzanie niniejszego kazania jest dozwolone bez ograniczeń.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Czytelnia, Kazania, Mirosław Kulec. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.