Podniesiony ze śmietnika
Urodziłem się i wychowałem w rodzinie katolickiej, gdzie były tylko formy religijności. Nic więcej. Nie pamiętam nawet rodziców chodzących do kościoła z wyjątkiem religijnych świąt. Często , jak sięgam pamięcią , dostawałem złotówkę na tacę i musiałem powiedzieć o czym mówił ksiądz. Szybko nauczyłem się tego, że za tą złotówkę kupowałem sobie loda, oczywiście nie szedłem do kościoła ( było dość daleko, kilka kilometrów) i czekałem na kolegów aby powiedzieli o czym mówił ksiądz aby zdać relację ojcu. Zauważyłem, że niezbyt to go interesowało, to była tylko dla niego forma kontroli czy wykonałem jego polecenie.
Ojciec, był bardzo surowym i srogim człowiekiem. Czułem przed nim nieustanny lęk, strach, bardzo się go bałem a i on karał mnie za wszystko dość ostro. Nie potrafił mi nigdy okazać czułości, nie pamiętam ani jednej chwili u niego na kolanach, ani jednej serdecznej rozmowy. Nigdy nie usłyszałem słów; kocham cię”…Dom musi zapewnić dziecku trzy podstawowe rzeczy: Bezwarunkową miłość, bezpieczeństwo i pełną akceptację. Tych rzeczy poszukuje świadomie lub podświadomie każdy człowiek. Jeżeli dom ich nie zapewni to szukamy tego gdzie indziej. I stało się to moim udziałem….Gdy miałem około 12 lat ojciec rozstał się z mamą i wyjechał na drugi koniec Polski. Bardzo daleko. Poczułem smak wolności, po prostu zachłysnąłem się nią.
Niestety źle ją wykorzystywałem. Dotąd byłem bardzo dobrym uczniem, najlepszym w klasie a nawet w szkole (każdego roku dostawałem dyplom za wyniki w nauce). Teraz nauka zaczęła mnie nudzić, nikt mnie nie kontrolował. Mama miała swoje sprawy…
W tymże czasie na wskutek pewnego przeżycia odrzuciłem istnienie Boga, którego i tak zresztą nie znałem.
Moje dzieciństwo upływało w nieco innym moralnie świecie niż obecny, każde pokolenie tak mówi, ale to prawda, świat i jego morale niestety coraz bardziej upadają.
Tamte czasy były takie, że nie otrzymać promocji do następnej klasy to wstyd, ciąża panieńska to hańba, jawne związki pozamałżeńskie też.
Moja mama zaczęła przyprowadzać różnych panów. Często na jedną noc, a gdy któryś się zadomowił to musiałem mówić do niego -wujku. Wstydziłem się tych „wujków”, koledzy na podwórku docinali mi często : o wujek twój idzie.
Na święta Bożego Narodzenia miał przyjechać mój ojciec. Chociaż tak bardzo się go bałem to modliłem się aby pogodził się z mamą i pozostał z nami. Miałem dość „wujków”.
Niestety rodzice nie pogodzili się, pamiętam tylko straszną kłótnię, po której ojciec wyjechał i już nigdy nie wrócił.
W swojej dziecięcej głupocie wołałem, dlaczego Boże nie wysłuchałeś mnie??? Przecież to dla Ciebie takie łatwe a dla mnie tak ważne. Chyba jednak Ciebie nie ma, bo gdybyś istniał to na pewno odpowiedziałbyś na moją modlitwę.
Wtedy podjąłem jedną z dwóch najważniejszych decyzji mojego życia- odrzuciłem autorytety-ojca i Boga. Z autorytetu ojca zostałem okradziony, a decyzję odrzucenia Boga spowodowała głupota (Ps 14.1).Decyzja ta miała niesamowicie destrukcyjny wpływ na następne 32 lata mojego życia – zostałem ateistą.
Dawało mi to poczucie wyższości nad innymi. Miałem ok. 12 lat i wystąpiłem przeciwko komuś przed kim czuło respekt moje otoczenie. Poza tym nawet nie każdy z moich rówieśników nawet wiedział co to jest ateista (ja sam najpierw sprawdziłem kim jest ateista w encyklopedii)…
Kiedyś słyszałem., że ateista to człowiek, który całe życie zwalcza to w co sam nie wierzy. Jakiś naukowiec poświęcił całe dorosłe życie aby udowodnić, że Boga nie ma. Uważam, że to był człowiek pełen wątpliwości i czynił tak chcąc zagłuszyć głos swojego sumienia. To nie jest ateizm, ja byłem prawdziwym ateistą. Nie zaprzątałem sobie głowy czymś czego nie ma. I tak sobie wspaniale żyłem odrzuciwszy nawet pozory praworządności. Bo jeżeli nie ma Boga, nie ma też sądu sprawiedliwego, nie ma nieba, piekła, nie ma innego życia po śmierci jest tylko koniec. A więc hulaj dusza piekła nie ma. Człowiek jest stworzony tak, że aby żyć normalnie musi znajdować się pod jakimś autorytetem. Ja już nie miałem żadnego autorytetu, ojciec daleko a Boga nie ma. Zacząłem szukać autorytetu na ulicy.
Mój ojciec nie bardzo umiał mnie wychowywać, jego metody wychowawcze przypominały raczej tresurę osła metodą kija i marchewki. Osiołek zrobi dobrze to dostanie marchewkę, zrobi źle to dostanie kijkiem. Ja miałem więcej kijka niż marchewki. A tak szczerze to tylko kijek był moim wychowawcą.
Dzieci uczą się głównie przy pomocy kar i nagród. Przychodzi jednak czas gdy dziecko musi się nauczyć, że należy być posłusznym nie dlatego, że to się opłaca, lecz dlatego, że posłuszeństwo jest właściwym postępowaniem. Posłuszeństwo musi wynikać z wewnętrznego nakazu a nie z zewnętrznego przymusu i lęku. W moim “wychowaniu” zabrakło tego elementu. Gdy więc zabrakło czynnika stymulującego moje właściwe postępowanie (strach przed ojcem) nie miałem żadnej motywacji do dobrego postępowania. Pochłonął mnie świat widziany do tej pory przez okno czyli ulica…
Wtedy mir wiedli ludzie, którzy byli karani. Im więcej wyroków tym ważniejsza persona. Przylgnąłem do takich ludzi. Tak bardzo imponowali mi, z nikim i z niczym się nie liczyli, wszyscy ustępowali im z drogi. Zacząłem żyć bardzo źle, stopniowo staczałem się coraz niżej, chociaż otoczenie nawet nie zauważało tego. Ja sam zresztą też. Czyniłem coraz gorsze rzeczy; zacząłem opuszczać szkołę, paliłem już w wieku 12 lat nałogowo papierosy, popijałem alkohol, kradłem. Z kradzieży zrobiliśmy z kolegami rodzaj sportu. W kilku chodziliśmy po sklepach, jeden kradł a inni odwracali uwagę obecnych. Nie było ważne co się ukradło, liczył się tylko fakt, mógłby to nawet być kawałek sera czy długopis. Kiedyś ukradłem słoik papryki, zwiódł mnie ładny widok nieznanej dla mnie wtedy rzeczy. Spodziewałem się , że to będzie coś słodkiego. Pomyliłem się, zawartość mi nie smakowała więc wyrzuciłem ją. Ale smak kradzieży, zakazanego owocu robił swoje. Gdy mój kolega dostał od mamy 20 zł na kupno butów to we czterech postanowiliśmy po prostu buty ukraść a pieniądze przepić. Na początek dla odwagi kupiliśmy i wypiliśmy dwie butelki najtańszego wina. Następnie chodziliśmy po sklepach szukając okazji do kradzieży. Niestety w owym czasie wystawiano na wystawę tylko jeden, prawy but do przymiarki, lewy mogła podać sklepowa gdy wyraziło się chęć zakupu. Jedynie najtańsze „trampki” były wystawione w komplecie. A więc ukradliśmy trampki a resztę pieniędzy przepiliśmy. Na nas ta ilość alkoholu była zbyt duża , więc upiliśmy się a kolega kradzione trampki zgubił.
Żyłem coraz gorzej lawirując na pograniczu prawa. Okradałem piwnice, pijanych, dokonywałem kradzieży w szkolnej szatni, kradłem pieniądze mamie i babci.
Staczałem się coraz bardziej. Pamiętam jak dostałem wezwanie na milicję do dzielnicowego. Pokazałem je kolegom, klepali mnie po plecach, trzymaj sie Romek, teraz to już w pełni uznali mnie za swojego, a ja byłem dumny.
Nigdy nie zostałem na niczym przyłapany i to niestety dawało mi poczucie bezkarności.
Wiecie czasami nie chciałem tak żyć, ale jedyną motywacją był lęk przed ujawnieniem mojego prawdziwego JA. Ale to za mała motywacja.
Przestałem też się uczyć, ba nawet w ósmej klasie prawie wcale nie chodziłem do szkoły. Przychodziłem tylko aby coś ukraść z szatni, namówić kogokolwiek na wagary a potem winko, karty i tak jakoś szło. Pozostałem na drugi rok w tej samej klasie jako nieklasyfikowany. Skończyłem w następnym roku ósmą klasę i rozpocząłem naukę w szkole zawodowej. Po ok pół roku rzuciłem tę szkołę, później następną i następną i następną.
Wiecie dziś patrząc z perspektywy wielu lat chyba nie było żadnego grzechu, którego bym nie popełnił. I co gorsza byłem cały czas bezkarny. Imałem się wszystkiego, kradzieży, alkoholu, bójek, byłem w takim stanie, że mógłbym zabić dla zysku pod warunkiem, że nikt mnie nie złapie. Żadnych wartości w życiu, nic co dobre, pozytywne.
Życie bez Boga jest straszne.
Kiedyś tak zastanawiałem się nad sensem życia. Doszedłem do wniosku, że nie ma żadnego sensu. W jakim celu uczyć się , pracować wiele lat, płodzić dzieci aby i one tak samo się męczyły a później i tak wszyscy umrzemy. Więc po co żyć???
Gdy miałem ok 17 lat przeżyłem wielki zawód miłosny. Postanowiłem popełnić samobójstwo. Skoro życie nie ma sensu to po co je przedłużać? Spożyłem bardzo dużą ilość tabletek nasennych, rtęć z dwóch termometrów i zapiłem to butelką taniego wina. Obudziłem się na sali reanimacyjnej po ok 30 godzinach. Żyłem ale wcale mnie to nie cieszyło. Przygotowałem się do następnego samobójstwa. Dowiedziała się o tym moja mama i zadzwoniła po ojca bo bała się o moje życie a nie miała żadnego wpływu na mnie. Ojciec zabrał mnie do siebie i nakazał podjęcie pracy.
Porzuciłem ją po kilku miesiącach, potem następną i następną. Gdy była okazja do spożycia alkoholu to po prostu nie szedłem do pracy tylko bawiłem się w towarzystwie. Nigdy też nie byłem u swoich przełożonych aby poprosić o urlop. Balangowałem aż zostawałem dyscyplinarnie zwolniony. Gdy przyszło opamiętanie szukałem nowej pracy. W tym czasie pracowałem w górnictwie i szukano każdego chętnego , nie wypytując zbytnio o jego przeszłość. Gdy po latach składałem dokumenty do emerytury to kobieta, która sporządzała mój wniosek do ZUS–u, powiedziała, że w całej swojej karierze zawodowej nigdy nie widziała takiej ilości świadectw pracy. To moje grzeszne życie spowodowało tez, że zmieniałem partnerki życiowe. Mam za sobą kilka nieudanych małżeństw i dzieci, które okradłem z ojcostwa.
W górnictwie funkcjonuje takie pojęcie jak “otwór zawiedziony” jest to otwór, który “zawiódł” nie wykonał pracy. Ja byłem takim otworem zawiedzionym, zawiodłem, nie spełniłem oczekiwań. Zawiodłem jako dziecko, zawiodłem jako uczeń, ojciec, pracownik, obywatel… Zawiodłem…
Mój ateizm doprowadził mnie do tego, że znalazłem się w wieku 32 lat na ławce dworcowej. To było dno. Żyłem z dnia na dzień, zbierając butelki aby przeżyć. Żyłem też nadzieją wygrania głównej wygranej w totolotka. Marzyłem wtedy zasypiając na ławce, ( skąd te marzenia nie wiem nigdy nie dawałem na żadną dobrą czy złą sprawę), że otworzę schronisko dla bezdomnych. I co bardzo dziwne w opracowywanym w marzeniach regulaminie tego schroniska był zakaz spożywania alkoholu. U mnie, który przecież był alkoholikiem.
Widocznie Bóg już pracował w moim sercu. W Biblii jest napisane, że Bóg da się odnaleźć tym, którzy szukają Go. Całe szczęście, że to tylko część prawdy bo On objawia się także tym co Go nie szukali. Jak ja. On jest cudowny.
Czasami jak bardzo w życiu „nawywijałem” i już nie widziałem żadnego wyjścia z sytuacji całkiem niespodziewanie układało się dobrze. Miałem świadomość, że jakaś potężna siła mną się opiekuje. Tylko ja nie wiedziałem kto to jest. Bo byłem przecież zaangażowany w okultyzm, wróżby, horoskopy, numerologię , karate itp. Miałem świadomość istnienia czegoś lub kogoś, ale kogo? Kto miał nade mną pieczę?
Czasami głównie w weekendy spałem po klatkach schodowych w obawie przed pobiciem przez młodzież wracającą z dyskotek. To był ich sport pobić kogoś za kim nikt nie stoi, kto nie odda, nie pójdzie na policję.
Pewnego razu jakiś gość z piętra poniżej, a ja spałem przy strychu, wygonił mnie mówiąc, że jego dzieci boją się gdy ja śpię. A gdyby spał tu pies?-zapytałem. Pies mógłby! Byłem gorszy od psa.
Pamiętam gdy byłem bardzo głodny poszedłem w pewne miejsce, mój znajomy (bezdomny) chodził tam aby prosić o wsparcie. Okazałe budynki, częściowo w budowie. Przy drzwiach wejściowych domofon z imionami i funkcjami. Nie wiedziałem do kogo zadzwonić. Nie chciałem do tego najważniejszego więc zadzwoniłem tak jakoś pośrodku. Słucham – odezwał się głos w domofonie. Jestem bezdomny-odpowiedziałem- nie mam środków do życia, nie chcę jałmużny. Chciałbym wykonać jakąś pracę aby zarobić na jedzenie. Nie mam teraz pracy! Ja na to, że mogę zrobić cokolwiek, posprzątać na budowie , coś wykopać, cokolwiek aby zarobić na jedzenie. Nie mam pieniędzy, JA ŚWIĄTYNIĘ BUDUJĘ!!! A ja gdzieś w środku siebie usłyszałem lub pomyślałem (do dzisiaj nie wiem jak to było) Świątynię? Przecież to ja jestem świątynią! I Kor 3.16 Skąd u mnie u ateisty takie myśli? Nie wiem, przecież Biblii nigdy nawet w ręku nie miałem. A właściwie to miałem. Nie pamiętam już kiedy i w jakich okolicznościach zobaczyłem Biblię na półce z książkami. wziąłem ją do ręki z ciekawością. Pamiętałem z filmów anglosaskich,że jak mieli jakiś problem to brali Biblię to ręki i czytali tam odpowiedź na swój problem. Więc i ja coś tam sobie pomyślałem, otworzyłem Biblię, dotknąłem palcem i.. Nic! Spróbowałem jeszcze raz i nic! Eee to jakaś lipa pomyślałem i już nigdy do Biblii nie zajrzałem. Kiedyś gdy leżałem na dworcowej ławce zobaczyłem na innej ławce bezdomnego, który jakby coś zbierał ze swojego płaszcza i rzucał na podłogę. Zaintrygowany podszedłem bliżej. Widok , który ujrzałem przeraził mnie; on zbierał wszy chodzące po nim i rzucał na ziemię. Nawet ich nie zabijał, nie miał na to siły i było ich zbyt wiele.
To był przełom, nie chciałem tak skończyć.
Wiecie ja już nie chciałem żyć. To było tym łatwiejsze, że przez około 20 lat nieustannie podejmowałem bardzo poważne próby samobójcze. Więc tak leżąc na dworcu, a już miałem świadomość, że w totolotka to ja nie wygram, rozważałem dwa wyjścia. Popełnić jakieś drobne przestępstwo i przezimować w więzieniu lub już skończyć z sobą. A miałem bardzo silną truciznę. Zdecydowałem się na to drugie. Wybaczcie to niesmaczne ale zwracałem przez całą noc obiema częściami ciała. Bóg po raz kolejny nie dał mi umrzeć w potępieniu. A ja głupiec zamiast się cieszyć chodziłem wkurzony, że znowu się nie udało.
Niedługo po tym przeżyciu,zostałem zaproszony przez kolegę, który miał kontakty z zielonoświątkowcami do jednego z domów gdzie mieszkali ludzie kochający Jezusa. Nie chciałem tam iść. Ja ateista u ludzi religijnych, a jeszcze u zielonoświątkowców.
Nic złego o nich właściwie nie słyszałem ale wiedziałem na pewno, że to źli ludzie…
Kilka lat później chodziłem ulicami Lubina i rozdawałem zaproszenia na ewangelizację namiotową. Miałem w ręku dwa lub trzy ostatnie zaproszenia i zbliżałem się do namiotu ewangelizacyjnego. Zobaczyłem grupę kilku osób z wózkiem i małymi dziećmi. Z uśmiechem chciałem wręczyć im te zaproszenia. Wtedy jedna z tych młodych osób, kobieta powiedziała:” Ja wiem kim wy jesteście!!!!”. Tak. Kim? Wy, wy jesteście ZIELONOŚWIĄTKOWCY!!!! Tak? I co z tego? Co w tym złego? Bo, bo…. nie wiem.
I ja taki sam byłem. Wiedziałem, że zielonoświątkowcy to źli ludzie , jacyś odszczepieńcy, ale nic o nich tak naprawdę nie wiedziałem.
Strasznie głupi byłem.
Zaproszenie przyjąłem, ale myślałem sobie niech tylko zaczną o Bogu to ja im pokażę. Nie zaczęli, dali mi kanapki, herbatę i nic. A ja nawet nie chciałem jeść, tylko chłonąłem atmosferę tego dziwnego domu. Jakiś pokój, coś dziwnego. Nie umiałem tego nazwać ale coś tam było. Czułem się tak dobrze, bezpiecznie, spokojnie jak nigdy w życiu. Dziś wiem,, że był tam Duch Święty.
Gospodarz wyciągnął gitarę i zaczął śpiewać jakieś religijne pieśni. I nawet mi to nie przeszkadzało.
Kilka lat wcześniej jechałem pociągiem i do wagonu weszła grupa młodzieży i zaczęła grać na gitarach oraz śpiewać o Jezusie!!! Oooo jaki ja wtedy byłem oburzony. Jak oni mogą, na co sobie pozwalają. Ja tu sobie wygodnie siedzę, papieros w ręku, wtedy można było palić publicznie, piwo na stoliku, pełen luzik atu jacyś religijni maniacy naruszają mój spokój. Bardzo chciałem im wygarnąć ale wyczułem, że to na nic się zda, że nikt mnie nie poprze. A teraz słuchałem tych pieśni bez złości, gniewu, zniechęcenia. W pewnym momencie gospodarz zaczął śpiewać pieśń, której słowa mnie poruszyły;
“Chodźcie więc wszyscy pragnący, pójdźcie do wód życia pić! Przyjdź, wina i mleka w Nim zdrój, przyjdź bez pieniędzy i pij!” Izajasza 55.1
Jak to bez pieniędzy? zapytałem.
Zwyczajnie, bez pieniędzy. Za darmo – powiedział gospodarz.
Ja rozumiem, że nie chodzi o literalne pieniądze, złotówki, dolary, marki, ruble czy jakiekolwiek inne, tylko o inne wartości.
Nie – to jest całkiem za darmo-mówił.
To już nie mieściło się w moim rozumowaniu, jest niemożliwością aby dostać coś i to dobrego za darmo, to coś nie tak, w tym musi być jakiś podstęp-myślałem.
Pamiętam ze swojego dzieciństwa jedno, jedyne kazanie. Ksiądz opowiadał historię o jakimś chłopcu. Chciał dostać się do nieba ale miał świadomość, że grzeszył. postanowił odkupić każdy swój grzech dobrym uczynkiem. Wziął kartkę, taką podwójną ze środka zeszytu, narysował na niej ogromne serce. W tym sercu ołówkiem ponastawiał mnóstwo małych kreseczek. One miały oznaczać liczbę grzechów jakie popełnił. Później zaczął spełniać dobre uczynki, za każdym dobrym uczynkiem wymazywał gumką jedną kreskę z tego serca. Zobaczył on raz dziecko bawiące się na torach tramwajowych i nadjeżdżający tramwaj. Biegiem podbiegł, odepchnął to dziecko na pobocze. Sam już nie zdążył. Zginął pod tramwajem. Znaleziono przy nim pogniecioną kartkę papieru z namalowanym sercem a w środku jedną, jedyną kreseczkę. Morał miał być taki, że dobrymi uczynkami dostał się do nieba. Bardzo długo byłem pod wrażeniem tego opowiadania. A tutaj ktoś chce mi wcisnąć, że to jest darmo??? A JEDNAK TO JEST PRAWDA!!!
Zbawienie jest w Jezusie Chrystusie całkowicie za darmo, Boży to dar! Ef 2.8-9 Tylko ja wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem i te słowa nie dawały mi spokoju.
Chcieli mnie zaprosić na noc ale zdecydowanie odmówiłem. Nie dlatego, że się czegoś obawiałem ale musiałem przemyśleć to czego doświadczyłem. Na odchodne gospodarz wcisnął mi do kieszeni jakieś pieniądze. Nie chciałem ich wziąć ale nalegał. Zastanowił mnie ten gest, widziałem, że nie przelewa się u nich.
W drodze powrotnej kolega zapytał mnie: dali ci? (chodziło o pieniądze, bo on tylko w tym celu zaprowadził mnie tam). Tak- odpowiedziałem(on zaprowadził mnie tam aby wyłudzić jałmużnę, posłużył się mną bo sam był „spalony”, wykorzystywał materialnie wierzących i stracili już do niego zaufanie).
A ja naprawdę po raz chyba pierwszy w życiu nie byłem zainteresowany mamoną.. Bardzo przeżywałem pokój tego domu. Może nie wszyscy pamiętacie ale za mojej młodości do odtwarzania muzyki były adaptery. Były tam ustawienia obrotów płyty 33,45 i 78 obr/min. I porównując gdy świat obok mnie żył na 45, ja żyłem na 78 oni żyli na 33. Coś niesamowitego. Ten dziwny nienaturalny pokój.
Kolega wyciągnął z mojej kieszeni pieniądze. To było dawne 200.000 zł. Ja potrzebowałem wtedy na życie ok.. 20.000. Na bochenek chleba, pół kilo kaszanki i paczkę papierosów. Dwa razy w tygodniu jeszcze na totolotka. A tu taka kwota.
Wiecie, serce mnie boli gdy piszę te słowa ale za namową kolegi przepiliśmy te pieniądze, ale miałem okropne samopoczucie, że bardzo źle robię. Wstydziłem się jednak odmówić, zresztą to o mnie tam zaprowadził. Po wypiciu 2 butelek wina położyłem się i intensywnie myślałem nad tym co dzisiaj przeżyłem. To było coś zdecydowanie nowego w moim życiu. Na drugi dzień zgodnie z daną obietnicą poszedłem tam z kolegą i już zostałem. To niepojęte ale ci ludzie przygarnęli pod swój dach 2 bezdomnych, a mogłem być złodziejem, mordercą. Mogłem mieć wszy!!! Później dowiedziałem się, że to Bóg pokazał im mnie i oni często modlili się o mnie. Modlitwa jest potęgą. Będąc u nich w domu dostałem takie małe wydanie Nowego Testamentu, „gedeonitkę” i pasjami ją czytałem. Były wspólne rozmowy, modlitwy, pieśni. Uczestniczyłem w tym z radością. Duch Święty pracował nade mną.
Zbliżała się niedziela. Bałem się jej, bo mieliśmy iść na nabożeństwo. Ale nadeszła, szedłem z opuszczoną głową aby mnie nikt nie rozpoznał ,(tak robią małe dzieci, opuszczają głowę albo zamykają oczy i myślą, że nikt ich wtedy nie widzi) ,ja ateista u zielonoświątkowców!!!
Ale nie było wcale źle, jak sobie wyobrażałem, wprost przeciwnie. Wiecie zostałem tak mile przywitany przez jakiegoś bardzo miłego starszego pana, który jakby specjalnie na mnie czekał. Do dziś go wspominam.
“Witaj drogi bracie”- zawołał w moją stronę. Obejrzałem się za siebie będąc pewien, że to powitanie skierował do kogoś za mną. Skąd takie powitanie jakiegoś obcego faceta? Przecież nie byłem bratem dla niego.
Ale on naprawdę do mnie skierował to tak serdeczne powitanie… Czyżby Bóg mu coś objawił w stosunku do mojej osoby? Do dziś tego nie wiem. Ale to było bardzo miłe. Nabożeństwo też mi się podobało, pieśni, miłe uśmiechnięte twarze, sympatyczni ludzie. Kazania wcale nie pamiętam, kłopoty z modlitwą bo ja nie umiałem się modlić. Ale ogólne byłem zachęcony.
Zacząłem chodzić na nabożeństwa, spotkania młodzieżowe, czytać Biblię, składałem świadectwa. Ba już zwiastowałem Tego, którego sam jeszcze nie znałem, a który już stał przy drzwiach mojego serca.
Nadeszła ewangelizacja. Nawet nie wiedziałem co oznacza ten termin.
Przyjechał jakiś ewangelista. Zaczął mówić o sobie. To było nawet ciekawe. Pochodził z Ukrainy, przyjechał z Norwegii lub ze Szwecji, już nie pamiętam. Mówił po angielsku a tłumacz tłumaczył na polski. Moje korzenie są z Ukrainy , więc poczułem bliską więź z tym człowiekiem. Zaczął mówić, że tam gdzie mieszka są duże góry, że tam nie chodzi się tak jak w Polsce, zawsze jest albo z góry albo pod górę.
Na te słowa wejrzałem w swoje życie, też w nim tak było. Albo w górę albo pod górę. To wspinałem się w swoich życiowych dążeniach to spadałem coraz niżej i niżej i niżej. Aż znalazłem się na dnie społeczeństwa. Tam gdzie nawet diabeł mnie zostawił będąc pewnym swojego zwycięstwa nad moim życiem. Nie wiedział jednak, że w ten całkowity upadek moralny, w to bagno mojego życia zawita Zbawiciel Jezus Chrystus, że mnie wyciągnie z dołu zagłady, oczyści z brudu i da nowe życie. Ja sam też o tym nie wiedziałem.
Piłem prosto do serca słowa ewangelisty. Wszystko do mnie trafiało, wszystko było dla mnie. Wejrzałem w całe moje dotychczasowe życie. I wielki wstyd mnie ogarnął, obrzydzenie do mojej grzesznej, zepsutej natury. Czułem całym sobą, że dzisiaj Bóg przemówi do mnie.
Gdy było wezwanie już wiedziałem, że wyjdę. Niestety ewangelista wymieniał różne rzeczy ale nie to co było do mnie. Bałem się, że nie wypowie tych słów, które będą bezpośrednio do mnie. Wzywał alkoholików(a ja nie uważałem się za alkoholika), narkomanów( też nim nie byłem) i tak dalej. Dosłownie chciało mi się płakać, że zostanę pominięty, tak bardzo chciałem wyjść do przodu i spotkać Jezusa.
Nie wiedziałem wtedy, że nie potrzeba specjalnego zaproszenia, że jeżeli w sercu jest pragnienie to można wyjść.
Gdy usłyszałem Słowo do mnie dosłownie pobiegłem i tam w poczuciu Bożej świętości po prostu uklęknąłem mimo, iż wszyscy koło mnie stali . Poczułem taki ogrom mojej grzeszności, że nawet pozycja na kolanach wydawała mi się niegodna Tego, przed którym klęczałem. Klęczałem i płakałem, płakałem bardzo. Nie wstydziłem się tych łez, wydawało mi się, że nikogo przy mnie nie ma, jestem tylko ja i Bóg. Moja dusza łkała, wyła, wyrywała się z 35letniej niewoli grzechu, śmierci do żywego Boga, Zbawiciela Jezusa Chrystusa J16.8. Wiedziałem, że przeszedłem ze śmierci do żywota i byłem na wskroś szczęśliwy.
Potem dziękując z całego serca za zbawienie wołałem: Boże jestem Ci tak wdzięczny, że chciałbym Ci coś dać. Ale co, jak nie mam dosłownie nic. Dosłownie nic. Mam tylko siebie, jak chcesz to weź mnie. Wiecie, wziął mnie przygarnął, przytulił i do dziś jest ze mną.
Takiego Romka ze śmietnika przytulił. I Sam 2.8
Moje serce jest Mu tak wdzięczne, że brakuje mi słownictwa. A nawet najwznioślejsze słowa wydają się puste i małe.
Jedna z sióstr później zapytała mnie: Romek jak się teraz czujesz? A ja w sobie miałem niewysłowioną radość, szczęście. Nie umiałem wyrazić tego słowami. Odpowiedziałem; czuję się tak jakbym na czczo wypił na raz szklankę wódki. Takie było wtedy moje słownictwo i pojmowanie. Szczęśliwy byłem po wypiciu alkoholu. Nie znałem dotąd innego powodu do szczęścia.
Bóg podnosi ze śmietnika ubogiego aby go posadzić z dostojnikami!!! I mnie przygarnął, przytulił prosto ze śmietnika życia, dosłownie z dworcowej ławki. ALLELUJA!!!!
Nigdy w życiu nie pożałowałem podjętej decyzji. Wprost przeciwnie w miarę upływającego czasu upewniam się, że była ona najlepsza w moim życiu. Dzisiaj gdy piszę te słowa mija ponad 20 lat od dnia gdy spotkał mnie Jezus. Przyszedł do mnie w najlepszym momencie, On nigdy się nie spóźnia, przychodzi na czas. Przez te 20 lat nowego życia nieraz na kolanach dziękowałem Bogu za to moje poniżenie, za tę bezdomność, za tę ławkę dworcową. Bo tam spotkałem Zbawiciela, Pana mojego życia – Jezusa Chrystusa.